piątek, 11 lipca 2014

Okienko - Warszawa/Śródmieście

    Okienko na rogu Polnej i Oleandrów specjalizuje się w belgijskich frytkach. Jakieś trzy lata temu belgijskie frytki stały się modne - powstało kilka kiosków czy bud z tą potrawą. Nie wiem czy wszystkie przetrwały. Na pewno niektóre rozwinęły oferte bo na samych frytach nie zajedzie się daleko. Ale są wyjątki. Takim wyjątkiem jest z pewnością Okienko.
    Czym się różni Okienko od innych frytkowni? Tym, że mają własne domowe sosy. Od lekkich majonezowych przez lekko ostre do zabójców w stylu meksykańskim. Same frytki to po prostu mrożony produkt z Belgii. Wszędzie są takie same. Ale robotę robią tu domowe sosy.
   Można kupić dużą porcję za 8 zł lub małą za 5 zł. Ostatnio porcje się zmniejszyły, a sosy trafiły na górę nowych opakowań. Niezbyt to praktyczne, ale trudno. Górne zdjęcie to porcja duża - dolne to mała.
    Okienko to najlepszy lokal z frytami w Warszawie. Lepszy mógłby być już tylko ten, który sam produkuje frytki. O! Znaleźliśmy niszę. Robimy interes.

5 starów.

PS. Duży plus - szybka realizacja zamówień. 

czwartek, 10 lipca 2014

C.K. Oberża - Warszawa/Śródmieście

    C.K. Oberża to już mała sieć. My byliśmy w filii przy ulicy Chmielnej, inny punkt jest też przy placu Teatralnym. A może jeszcze gdzieś? Knajpa próbuje naśladować Szwejka z placu Konstytucji. Trzeba przyznać, że idzie im nieźle. Na Chmielnej mają trzy piętra, dużą ilość kelnerów, sporo klientów i w miarę spoko wystrój niby na lata naste XX w.

     Wpadliśmy tu na niedzielną  zakrapianą kolację. Co zresztą pokazuje powyższe zdjęcie. Mimo osiągnięcia pewnej ilości promili we krwi jestem w stanie ocenić Oberżę. Przynajmniej tak mi się wydaje.

     Na początek śledzik trzy smaki. Smaki dotyczą głównie cebuli. W ogóle cebula rządzi w tym daniu. Za 16 zł dostajemy trzy śledzie oraz górę cebuli w śmietanie, drugą górę cebuli w jakiejś marynacie oraz kilka ogórków. Śledzia jest jak na lekarstwo, ale porównując to do oferty np. Warszawy de Luxe, gdzie za 11 zł dostajemy jakąś marną podróbę śledzia na jeszcze bardziej marnym talerzu to porcja Oberży jest królewska. Ale z pewnością maruderzy, którzy chcą więcej śledzia od cebuli będą narzekać. No cóż - takie jest życie. Nawiasem mówiąc  - pod tą cebulę też się pije wspaniale. Śledź staje się niepotrzebny.

    Na drugą czy tam piętnastą nóżkę (wszak trzeba było pić tyle ile było cebuli) poszedł tatar. Porcja też królewska, ale jakość jak z przedwojennego Powiśla. Mięso nie powiem - świeże, ale mielone na maksa. Totalnie. Jak we wspomnianej Warszawie de Luxe. A szczerze mówiąc po tatarze za 29 zł w Oberży spodziewałem się czegoś więcej. 4 stary dla tatara. 

    Porcja rzeczywiście duża i stąd pewnie spora cena. Trudno - trzeba było znów pić tyle na ile było jedzenia.

     Kotleta Jana Bechara już niewiele pamiętam - ale mogę powiedzieć, że to zwykły kurczak z jeszcze bardziej zwykłymi frytami za 29 zł w zestawie. Dość dużo. Nie wiem czy warto - chyba nie.
    W podsumowaniu warto dodać, że kelner doliczył sobie 10% za serwis. Nie wiem jak wy, ale ja tego nie lubię. Serwis powinien być wliczony w cenę dań. A żeby totalnie pogrążyć Oberżę dodam, że wybór piw jest fatalny - tylko Kompania Piwowarska. Żenada.

   Razem 3 stary z minusem - kiepski wybór piw, dobry i tani śledzik z dużą porcją cebuli (starczy do swiąt), średni ale duży tatar i totalnie zwykły kurczak za 29 zł.

Warburger - Warszawa/Mokotów

      I znowu trafiłem do burgerowni. Jak ja to robię, skoro za nimi nie przepadam. Ale z drugiej strony - La Scarpetta nie była zła... Powód wizyty jest prosty - w pobliskim Mezze była kolejka na 45 osób, więc spragniony małej kolacji wybrałem Warburgera. Na marginesie warto dodać, że knajpka znajduje się na rogu Puławskiej i Dąbrowskiego.
   

    No i co ja mam napisać o Warburgerze? Jest to typowa hipsterska burgerownia jakich wiele. Na ich usprawiedliwienie mogę napisać, że to oni byli jedni z pierwszych, a to inni zerżnęli knajpy. Ale co z tego? I tak wszystko jak z pieczątki. Niby fajne są krzesła i stoły z byle czego. Dobrze, że na stolikach oprócz chusteczek czy ręczników papierowych są także mokre serwetki. Ale to i tak nie to czego szukam. Tym bardziej, że burgery są po prostu drogie.

   Zwykły hamburger i cheesburger kosztują po 19 zł. A chilli burger, którego wówczas wszamałem 23 zł. Drogo, drogo i jeszcze raz drogo. Co dostajemy w zamian? Całkiem niezłą bułkę, z niewielkim, ale świeżym kotletem wołowym plus jakieś tam sałaty. Wszystko całkiem dobre w smaku, ale bez szału z cyklu: o, kurwa! jaki zajebisty hamburger! ja pierdolę! Nic z tych rzeczy. Moim zdaniem w przypadku chilli burgera o jakieś 10 - 13 zł za drogo.

     Razem: 3 stary. Warburger to nic specjalnego. Oczywiście burger nie jest zły, jak na hamburgera trzyma poziom. W zasadzie nic mu nie brakuje - tylko cena robi nas w przysłowiowego ch... W takim wypadku wolę Bar Hami na Bielanach, który też dostał 3 stary. Zdecydowanie.

Lodziarnia Gruszczyńscy - Białobrzegi Radomskie

   Lody z Białobrzegów to legenda. Już w latach 80. zawsze jak jechałem w kierunku Krakowa/Kielc musiałem zjeść lody w Białobrzegach. Wtedy lodziarnia mieściła się w centrum, w małym przedwojennym budyneczku. A może nie przedwojennym? Tak czy siak - niezbyt efektownym. Zawsze obok lodziarni nie było gdzie zaparkować bo absolutnie każdy musiał spróbować tutejszych lodów.

   W tej chwili władze wybudowały obwodnicę miasta, a pan Gruszczyński musiał zrobić krok naprzód - w dzisiejszych czasach ludzie są leniwi - nie po to wybudowali trasę, żeby on nadal jeździł przez miasto, bo trzeba kupić lody. Zatem jest też lodziarnia na obwodnicy - a dokładnie tuż za nią stoi fatalny dworek w stylu rokoko, w którym można kupić legendarne lody pana Gruszczyńskiego.

   Niestety klimat już nie ten sam - nowe wnętrze w stylu rokoko z polskiej wsi ze szprosami w oknach, złotymi ladami, zaokrągleniami i meblami a'la ludwik XIV. Nie robi to już na nikim wrażenia. Nuda - obrzydlistwo. Na szczęście lody tak jak kiedyś są w kultowych wiaderkach z przykrywką. Miodzio.



   A smak? Na szczęście ten sam. Jeżeli chcecie zjeść dokładnie takie lody jak kiedyś się kupowało to koniecznie znajdźcie to miejsce. Specjalność zakładu - lody grylażowe czyli coś z nutą orzecha, czekolady, kawy i czegoś tam jeszcze. inne smaki? Cytrynowe, jagodowe, truskawkowe, pistacjowe i chyba śliwkowe. Zresztą czasami się zmieniają, ale zasadniczo nie ma więcej niż osiem smaków. Pycha. Mistrzowie wśród lodów. 6 starów.


Bar Malwa - Warszawa/Chomiczówka

     Zasadniczo do barów mlecznych powinno stosować się trzystopniową ocenę: bardzo dobry, średni, bardzo zły. Stanów pośrednich właściwie nie ma. I tak też jest z Barem Malwa znajdującym się w pawilonach handlowych przy ulicy Conrada. Malwa to ważne miejsce, bowiem jest to jeden z ostatnich barów mlecznych na osiedlu z wielkiej płyty. Niestety większość już nie istnieje. Ten też jest już prywatny, ale nadal działa i to dosyć prężnie.
    W środku koniec lat 80. pełną gębą i niewiele klientów. Była dopiero 12ta, więc największy tłok był przed nami. Specjałem zakładu jest placek po zbójnicku po 14 zeta. Jadłem go ostatni raz w 2003 roku, więc nie będę się na jego temat wypowiadał. Dziś wpadłem tu tylko na chłodnik po 6 zeta.

   Chłodnik jak chłodnik Nic specjalnego. Przyprawiony jest bardzo dobrze, smakuje też nieźle. Niestety jest wodnisty i brakuje mu gadżetów (czyt. warzyw). Nie znajdziesz w nim ogórka, ani rzodkiewki, ani innych nowalijek. Zasadniczo znajdziesz w nim tylko jajo i szczypiorek. Trochę za mało.

     W związku z niezbyt duża ilością warzyw w środku i ogólną malizną, chłodnik z Malwy dostaje 3 stary. Jeszcze tu wpadniemy - pamiętam, że pierogi robiły niezłą robotę...