piątek, 31 października 2014

Mleczarnia Jerozolimska - Warszawa/Budki Szczęśliwickie

    Tytuł może wprowadzać w błąd - jakie Budki? jakie szczęśliwickie? Przecież tam są same krzaki, tam nic nie można zjeść. Macie rację, ale jednak centrum handlowe gdzieś musi mieć adres. Akurat Centrum Reduta znajduje się w okolicach Budek Szczęśliwickich. Od niedawna na I piętrze można w Reducie znaleźć bar mleczny Mleczarnia Jerozolimska - filię prywatnego i całkiem nowego baru mlecznego z centrum Warszawy (nie będzie tu klimatu z PRL i pani kasjerki krzyczącej na żuli).

    Bardzo dobry pomysł na bar. Generalnie zazwyczaj nie jadam w centrach, bo można tam zjeść tylko śmieci. Ale bar mleczny? To brzmi dobrze. Menu też jest niezłe. Przynajmniej z wyglądu. Codziennie inna oferta - podobnie jak w Prasowym. Fajne potrawy, ciekawe smaki. I do tego 50% obniżki na wszystko! Łał! Normalnie odlot - szczęka wypadła mi na trotuar - można by z niej sprzedawać towary deficytowe jak kiedyś pod Pałacem. Promocje związane były chyba z otwarciem lokalu - bo jak oferta jest na stałe to będzie to najtańszy bar w mieście.
    Zamówiliśmy zupę pomidorową z ryżem, kaszę (tak po prostu - pani Ptak lubi) oraz potrawkę z kurczaka z kaszą i warzywami. Za wszystko zapłaciliśmy 10,40. Jak łatwo obliczyć normalnie kosztowało by 20,80. Też nieźle.

   Co dostaliśmy naprawdę? Dość zimną zupę z niedogotowanym ryżym. Do tego niezbyt smaczną.  Średnią kaszę i całkiem niezłego kurczaka z rozgotowanymi warzywami.
   Mam dużą sympatię do inicjatywy nowych barów mlecznych. To fajny interes. Ale tym razem nie wyszło. Zupa naprawdę była średnia - na poziomie baru złota kurka - a to nie jest dobra rekomendacja. Kurczak był dobrze przyprawiony, dość smaczny, a porcja była solidna. Niestety warzywa (kalafior, marchew) były wyjątkowo rozgotowane, a co za tym idzie bez smaku.

   Za ceny i pomysł mogę dać 6, za zupę 0. Reszta potraw średnia lub trochę lepiej niż średnia. Werdykt: mocna trójka. I tak nieźle - za tą zupę powinni iść siedzieć.




Karczma Kuban - Goczałkowice Zdrój

   Karczma Kuban to jedno z takich miejsc gdzie wszystko jest ludowe i przaśne. Oczywiście knajpa znajduje się przy trasie, gdzieś za Pszczyną lub w jej okolicy - generalnie są to Goczałkowice Zdrój. Nie wszyscy lubią ten klimat, ale trzeba przyznać, że często w takich miejscach można solidnie zjeść.

    Jak to w knajpie z bala jest duży wybór, a potrawy są dość obfitych gramatur. Minus numer jeden to ceny - nie jest tanio. Drugie danie może kosztować od 25 do nawet 50 zł, co na przydrożną restaurację jest wysokim progiem.
   Co wzięliśmy? Na przystawkę tatar wołowy z wódeczką. 26 PLN plus piątak za wódkę Smirnoff. Alkohol w dobrej cenie, niestety befsztyk tatarski lichy. Mielony, odmrożony i porcja jak na 26 zł zwykłego tatara nie była zbyt wielka. Mięso było jakości tanich barów z przekąską - podobna klasa do Warszawy De luxe - a tam tatar kosztuje 11 zł. Zatem sam tatar oceniam na 3 stary, bo przecież nie był zły. Był normalny - taki dostateczny jak wypracowanie średniego ucznia.
    Dalej były placki ziemniaczane za 13 PLN. Solidna porcja, a placki na dobry poziomie. Naprawdę fajne danie za niewielką cenę. Polecam.

   Na "deser" piwko (mały Żywiec - niestety nie mieli Brackiego - 5 PLN) oraz danie główne pierś z kurczaka z pietruszką i gadżetami. Cena: 26 PLN - czyli tyle co za tatar. W przeciwieństwie do tatara tutaj było co zjeść. Kura dobrze wypieczona, nie sucha, świeża. Niestety ziemniaki były nijakie. Ale trudno.

    Całość oceniam na czwórkę. Minus za dość wysokie ceny i zwykły tatar, który nie odpowiada swojej cenie. Plus za placki i całkiem niezłego kurczaka. Niestety rolada śląska była strasznie droga, więc tym razem jej nie wziąłem.


Słodki, Słony - Warszawa/Śródmieście

    Słodki, słony to sprytne bistro na skrzyżowaniu Kruczej i Pięknej. Dobrze urządzone i świetnie prowadzone. Niestety dość drogie, ale tutejszy tatar naprawdę jest wyśmienity i warto czasem zgrzeszyć wchodząc do środka.

   Po pierwsze obsługa baru jest wyśmienita. Zawsze coś podpowiedzą, doradzą i pogadają. Nawet kiedyś rozmawialiśmy o najlepszych tatarach w mieście i kelner polecał inne bary. Niespotykane w innych miejscach - po prostu czujesz jakby obsługa był twoim kumplem. Fajne.

   No to przejdźmy do osławionego tatara. Kosztuje aż 38 zł. Dużo, naprawdę dużo, ale co najgorsze jest wart swojej ceny. Czuć, ze jest robiony z mięsa wysokiej jakości. Przede wszystkim jest siekany, nie mielony. Porcja jest naprawdę wystarczająca - nie jak w Warszawie Wschodniej. Wszystko jest świeże, a dodatki są w dobrych proporcjach. Niestety dobry tatar musi swoje kosztować, choć w Słoiku dają radę przyrządzić podobny w znacznie niższej cenie.
   Tego samego wieczoru wzięliśmy jeszcze śledzika, bowiem wódka lala się strumieniami. Koszt 12 zł, no i śledzik odpowiedni do ceny. Porcja solidna, żadne tam kawałeczki do wyszukania w kilogramach cebuli i śmietany. Nic z tych rzeczy. Solidny kawał śledzia na talerzu, wódka obok i piękne dziewczyny przy stoliku, a w środku ja - o to chodzi. Może śledź nie był jakiś niesamowity i nikt przed nim nie klękał, ale na pewno był świeży.

Za całość Słodki, słony dostaje ode mnie 6 starów z minusem. Minus dotyczy cen - są zbyt duże i trudno tu bywać częściej. Chyba, że sie jest jednym z bohaterów tvnowskich seriali, co nic nie robią cały dzień i zarabiają po 60 tysięcy miesięcznie. Wtedy można tu codziennie zjeść 7 tatarów i popić 6 litrami wódy. Właściwie - czemu nie!


   

Słoik - Warszawa/Śródmieście

    Słoik to nowe miejsce na mapie Warszawy, ale myślę, że zawita tu na długo. Dlaczego? Mimo kontrowersyjnej nazwy jest tu co najmniej fajnie. Po pierwsze wystrój - bardzo dobry, elegancki - widać kuchnie i krzątających się po niej kucharzy, na półkach stoją słoje z konfiturami i owocami, gdzieniegdzie widać jakiś owoc stojący gdzieś tam. Ogólnie jest nieźle.

   Aha. Jeszcze jestem winien wam lokalizację - pasaż Wiecha, tuż za domami Centrum, między Chmielną, a Złotą. 

  Czym jeszcze zachwyca Słoik? Barmanami. Bardzo mili, uczynni i uśmiechnięci. Lubią polecać jakieś ciekawe trunki, zresztą sami robią jakieś nalewki i inne wódki smakowe. Rozpoznają klientów i pamiętają jego preferencje alkoholowe. Chętnie poczęstują, coś doradzą. Dlatego lubię w Słoiku siedzieć przy barze. Są dostępne także drinki z własnymi marmoladami - bardzo dobre. Naprawdę. Ostatnio piłem brandy na wiśniach zrobione za barem. Pycha.

  Co jeszcze? Zmieniające się menu, zawsze dostosowane do pory roku. Raz jest chłodnik, raz coś z kurkami, a potem zupa dyniowa. Zależnie co akurat jest świeże. I zazwyczaj jest w czym wybierać.

  Idziemy dalej. Każdy dzień ma swoje promocje. Np. w piątek jest Mojito po 10 zł. A w soboty jakaś promocja na Jacka Danielsa. A w tygodniu jeszcze lepsze oferty. Warto spytać kelnera o promocję. Może was zaskoczyć.

  No i na końcu najważniejsze: tatar z kurkami po 28 zł. Wyśmienity - nie mielony, tylko siekany. Porcja odpowiednia, mięso świeże. Wszystko jak należy.Naprawdę jeden z lepszych w Warszawie.

  Razem 6 starów i to mocnych. Przyjedziemy tu jeszcze na pełny obiad. Sprawdzimy czy potrawy są takie na jakie wyglądają czyli smaczne


Amrit Kebab - Warszawa/Stara Ochota

    Amrit Kebab trzyma poziom. Mają kilka knajp w mieście i zawsze jak tam zawitasz dostaniesz coś dobrego. Skorzystałem z okazji będąc na chwilę na Ochocie - tutaj Amrit ma swój punkt przy Grójeckiej, między Niemcewicza, a pl. Narutowicza.

  Nie ma co owijać w bawełnę - Light Kebab cały czas rządzi. Jest smaczny, odpowiednio ostry i świeży. A wszystko za 11 PLN. Polecam.

Oceny Amrita znajdziecie w poprzednich postach:
Żoliborz: http://przewodnik-degum.blogspot.com/2014/04/amrit-kebab-warszawastary-zoliborz.html
Śródmieście (skrzyżowanie Solidarności i JPII): http://przewodnik-degum.blogspot.com/2014/01/amrit-kebab-warszawasrodmiescie.html

piątek, 3 października 2014

Kumpir House - Warszawa/Śródmieście

Kumpir - rodzaj fast foodu - pieczony ziemniak, z dodatkami, specjalność kuchni tureckiej
 można przeczytać w słowniku. Kto by się spodziewał? W Warszawie jest kilka knajp z ziemniakami, ale raczej większość z nich czerpie z kuchni polskiej lub rosyjskiej. W tym wypadku mamy do czynienia z knajpką prowadzoną przez bardzo sympatycznego turka, a tytułowy kumpir to nic innego jak ziemniak z dodatkami czyli wszystko tak jak mówi nam słownik. Lokal położony jest na Krakowskim Przedmieściu, na przeciwko Domu Polonii i niedaleko Kościoła św. Anny.

   Niby nic ciekawego, a jednak smakuje. I to bardzo. Dodatki? Indyk w potrawce, groszek, ogórek w śmietanie, pomidorki, ostra papryczka, kukurydza, inne białe sosy, oliwki itp. Do tego obowiązkowe masło i ser. W sumie bardzo podobnie do prekursorów ziemniakowego interesu czyli do lokalu Groole z okolic placu Konstytucji. Można wziąć podstawowego ziemniaka tylko z masłem i serem za 10 zł, lub pójść na całość wziąć z dodatkami za 18,90.

     My poszliśmy na całość i zamówiliśmy kumpira na bogato - ze wszystkimi dodatkami. Raczej nie żałowaliśmy. W zestawie mamy jednego, ale bardzo dużego ziemniaka plus wszystkie dodatki. Całość wydaje się być niezłym chaosem, ale trzeba przyznać że smakuje jakbyśmy znali kumpira od lat. Ciekawostką  jest fakt, że potrawę je się łyżką. W Groolach królują widelce i noże, ale rzeczywiście łyżka jest jakby lepsza do tej potrawy.
   Dużym plusem dodatków jest to, że są robione na miejscu. Gdy pani Ptak spytała czy dodatki są bezglutenowe, sympatyczna, ale mocno nieogarnięta pani odpowiedziała: ależ nie, to są domowe rzeczy. nie ma tu tego. Pewnie chodziło jej o glutaminian sodu i pewnie nie słyszała nigdy o glutenie i diecie bezglutenowej. Generalnie pani dała mnóstwo okazji do śmiechu - szef turek musi sobie jakoś radzić sam, bo pani niewiele pomaga, a jak pomaga to coś psuje. Ale i tak jest fajnie.
   Zatem pamiętajcie - wszystkie dodatki są bezglutenowe. To się liczy.
    Do całości wzięliśmy sobie Raciborskie Ciemne i Cydr. W ofercie jest także wino. Bardzo się cieszymy, że pan turek wybrał dobre, polskie piwa i to w przyzwoitej cenie między 8, a 12 zł. Niestety Cydr Lubelski w małej butelce kosztował nas 20 zł, co uważam za skandal.

    Reasumując: fajne miejsce z sympatycznym turkiem i młodą panią, która nie wie co tam robi. Ceny dość duże, nawet bardzo, szczególnie porównując ofertę do Grooli, ale smakowo bardzo dobrze i pewnie jeszcze tutaj wpadnę. Aha - jeszcze jedno. Czy się najadłem? Tak. Ziemniak z taką ilością dodatków potrafi być wypychający. Tego wieczoru nie miałem już siły na zaplanowanego tatara. To musi coś znaczyć.
  5 starów z minusem. Minusy głównie za ceny, szczególnie za mały cydr po 20 zł.



czwartek, 2 października 2014

Meta na Foksal - Warszawa/Śródmieście

   Zdjęciem PRL-owskiej lampy powracam do Mety. Kiedyś by się powiedziało "na metę". Zasadniczo pisałem już o lokalu tej samej sieci na Mazowieckiej (o! tutaj pisałem). Meta na Foksal jest pierwszą knajpą z tej serii, zatem ma nieco inne logo, ale wystrój jest podobny - dużo PRL w PRL. Metraż jest malutki i zawsze panuje tu ogromny ścisk, a przemieszanie ludzi jest totalne. Tylko dla ludzi o mocnych nerwach.

   Do picia i jedzenia typowe dania barowe: tatar, pierogi, bigos, strogonof, śledzik itd. Plus wóda za 5 zł i piwo (mały Kasztelan) po tyleż samo. Jak zwykle wziąłem tatar plus dwie wódeczki (Żytnia - zestaw 19 zł).
    Miło, że Meta nadal ma tatara za 9 zł, podczas gdy inne knajpy wciąż podnoszą cenę. Tak naprawdę przekąskę robi chyba ktoś z zewnątrz i gotowy produkt przywozi do knajpy. Tatar z Foksal jest identyczny jak na Mazowieckiej. Niczym się nie różnią. Mocno przyprawiony, z niesamowitą ilością pieprzu, soli i czegoś tam jeszcze. Przy tym czuć, że był zamrażany. Nie jest to potrawa z cyklu: wyśmienita, palce lizać czy cuś. Ale jak na 9 zł nie jest zły - mięso ma smak, generalnie jest nieźle. Nadal podtrzymuje ocenę 4. Z lekkim minusem. Oczywiście pamiętając, że oceniam potrawę za 9 zł - gdybym dostał to samo za 25 zl nie zostawiłbym suchej nitki na właścicielach lokalu. Jak to kiedyś przeczytałem w ogłoszeniu z kołpakami od Wartburga: "taniość liczy się".


środa, 24 września 2014

Na rogu cafe - Warszawa/Piaski

    Na rogu cafe znajduje się na rogu ulic Kochanowskiego i Rudnickiego i podaje fajne żarcie w miejscu gdzie nic się nie dzieje. Obok jest całkiem niezły kebab, Telepizza i Da Grasso. Ale ja na lunch wybrałem Na rogu cafe, bo można tu zjeść po ludzku - tym bardziej, że jest oferta typu: lunch = 18,99 PLN. Tak, to można.

   Tym razem była to kalafiorowa plus szaszłyk z kurczaka. Zupa była średnia - porcja niezła, ale trzeba było mocno przyprawić - poza tym, żeby jakoś wyjść na swoje kucharz mocno potrawę rozwodnił.  I to nie wyszło zupie na dobre.
    Drugie danie lepsze, ale porcja wyjątkowo mała. Mięsa tyle co kot napłakał, ziemniaków również, a sałatka to już w ogóle jakaś minimalistyczna jakby ją robił Le Corbusier. Na szczęście, choć było mało, było smacznie - i to się liczy. Dlatego warto tu wpaść po standardowe potrawy z menu - pewnie sa smaczniejsze i większe. Ceny od 22 do 35 zł. Jak na tą lokalizację dużo, ale chyba jest tu zdrowiej i smaczniej niż w dajmy na to Da Grasso.

   Za lunch Na rogu cafe dostaje 4 z minusem. Cena dobra, drugie danie też, zupa słabsza.Poza tym była bardzo miła kelnerka.



Zajazd Górski - Polichno

   Na wstępie przepraszam za fatalne zdjęcia, ale byłem wkurzony. Jechaliście kiedyś "ósemką" relacji Warszawa - Wrocław i widzieliście Hotel Górski między Tomaszowem, a Piotrkowem? Gdzie oni tam widzą góry? Chyba górę Kamieńsk przy kopalni węgla brunatnego (ale to chyba lornetką, albo teleskopem). W każdym razie w Polichnie ktoś wybudował wielki hotel z bala i nazwał go górski. Zazwyczaj takie miejsca maja w miarę dobre żarcie.

   Zazwyczaj. Kurde bele. Tu tak nie było. W większym budynku jest bar szybkiej obsługi w stylu Ikei, a w mniejszym coś a'la grill. Wybraliśmy mniejszy budynek.
   Nie było większego wyboru - co żeśmy wybrali to już nie było (piątek godzina 16.30). No trudno. Ja wziąłem grochówkę plus frytki, a pani Fi gołąbki (bo nie było nic innego).

  Była to najgorsza grochówka w moim życiu. Fatalna. Jakby odmrożona, groch cały, wodnista, fatalna. Beznadziejna. Bezdomni mają lepszą w punktach pomocy społecznej. I bardzo dobrze, bo bezdomny też potrzebuję zjeść coś dobrego - na pewno nie taką grochówkę - każdy kucharz by się jej wstydził. O frytkach nie ma co pisać bo były zwykłe jak Polonez Caro pod sklepem z alkoholem.
  A gołąbki? Były jeszcze zimne w środku - bo dopiero co je odmrozili, ale nie potrafili ich przygotować. Dno dna. Cen już nie pamiętam, ale nie były jakieś bardzo przystępne. Tak się zdenerwowałem, że nie zrobiłem więcej zdjęć.

    Zajazd Górski dostaje pierwszego na moim blogu gołego stara, zero, nul. Są gorsi od najgorszych kebabów.



Bar Bajka (kebab) - Warszawa/Śródmieście

    To jest jeden z moich  życiowych dramatów. Nie jestem fanem kebabów, ale był jeden dobry - Diana przy kinie Bajka. Niestety zmienił właścicieli - nie ma już sympatycznego pana, którego nazywaliśmy "anielskie włosy" (głównie z tego powodu że jego siwa pożyczka na głowie lśniła jak na choince w święta). Nie ma też dobrego mięsa, surówek  - właściwie nie ma już niczego. Można powiedzieć, że nowym ajentem baru został Kononowicz.
   Nie byłem przy Bajce chyba z 2 lata. Szedłem tu z dużą nadzieją, że po przerwie znów zjem swój ulubiony kebab. Niestety lokalny Kononowicz dał mi za 16 zł kebab XXL na cienkim, a ja z każdym kęsem byłem coraz bardziej smutny. Prawie jak autobus z ministerialnego filmu. Naprawdę, nie żartuje. Poza tym co to za kebab przy Bajce jak dłoni na dzień dobry nie uściśnie "anielskie włosy"?

   No dobra, ale co było złe? Wszystko! Wszystko w porównaniu do dawnej Bajki. Tak naprawdę to teraz ten punkt nie jest gorszy od innych, ale niczym się też nie wyróżnia - co dla kebabiarza jest śmiercią... Zwykłe mięso - tłuste - źle przyprawione - nijakie, zwykłe surówki - jakaś kapusta bez sensu - bez świżych dodatków. Pan "anielskie włosy" dodawał rzodkiewkę, pomidora, ogórka - w tym wypadku nie mamy nic. Sama kapusta. Co za dramat.

   Dam 2 stary bo mięso było świeże, a całość zjadliwa. Ale tylko 2 stary, bo kebab musi mieć coś więcej, żeby się wyróżnić z tłumu nijakich barów. Niestety Bajka straciła wszystko co miała.



Bar Mleczny Marymont - Warszawa/Stare Bielany

     Wbrew nazwie Bar Mleczny Marymont znajduje się na Starych Bielanach przy ulicy Marymonckiej. Jest zachowany jak Władysław Bartoszewski - w niezmienionej formie. Głównym wyróżnikiem baru jest tablica z plastikowymi literkami, fioletowe ściany i fototapeta z palmą w drugiej salce. Kuchnia wygląda "branżowo" - są aluminiowe garnki, mnóstwo palników z gazem podgrzewających zupy i pochodne oraz panie w fartuchach z klasycznym: "co podać?" na ustach. Przed kasą zawsze sterczy starszy obywatel i liczy 4,50 za pół porcji czegoś plus pół zupy. Jest naprawdę klimatycznie.

   Warto przyjrzeć się bliżej tej tablicy - to jedna z ostatnich działająca z takim rozmachem. Czego tu nie ma? Panie! A ceny przystępne. Niestety kuchnia w Marymoncie zawsze była raczej średnia - co jest chyba najgorsze w tym wszystkim.

    Tym razem byłem tu przelotem i wpadłem tylko na chłodnik, który potwierdził moją opinię o barze. Był jakby lepszy niż w poprzednich latach, ale nadal nie wyszedł poza stan średni, jakby to określił typowy Mirek - handlarz Volkswagenami. Chłodnik = 4,50. Porcja średnio duża, z małą ilością gadżetów (czyt. warzyw i przypraw), ale zjadliwy. Gdyby kosztował 6 zł, a kucharki nie pożałowałby większej ilości nowalijek to byłoby ekstra.
   A tak jest tylko 3 z plusem. Na razie za chłodnik - zapewne wpadnę tu zimą na większy obiad.



Piknik - Grodzisk Mazowiecki

     W Grodzisku Mazowieckim, podobnie zresztą jak w każdym innym mieście powiatowym, można zjeść albo beznadziejną pizzę albo jeszcze gorszego kebaba. Tylko restaurację, które mają do dyspozycji salę na imprezy typu chrzciny/wesele/stypy są w stanie przetrwać. Niestety zazwyczaj są w stylu rokoko i nie da się na nie patrzeć, a co dopiero tam jeść. Zostają zatem kebaby i pizzerię, które są ulubionym miejscem spotkań młodzieży, która niedorosła jeszcze do do tego by docenić prawdziwe jedzenie. Bo przecież kotletów i ziemniaków jeść nie będą, bo mają to wszystko w domu. Poza tym płacić około 20 zł za obiad, który ma się w domu?

   Na szczęście takie myślenie powoli się zmienia. Przynajmniej tak jest blisko stolicy. Dajmy na to w takim Grodzisku Mazowieckim jest odnowiony i zrewitalizowany park, a zaraz obok knajpka o nazwie Piknik. Pięknie położona w drewnianym domku, ładnie wyposażona, w środku był nawet architekt i przede wszystkim jest menu dla ludzi cywilizowanych. Niestety nie jest jakoś tanio - ceny raczej warszawskie. Ale z drugiej strony - są potrawy wegetariańskie, są bezglutenowe i w ogóle jest spoko.
    Co wzięliśmy? Zupę dnia czyli krem z białych warzyw za 8 blach. W zasadzie potrawa dość poprawna, ale trochę brakowało jej wyrazistości - była dość mdła. Raczej nie warta swej ceny. Naprawdę była nijaka.

    Drugie danie czyli pierś z kurczaka z fasolą szparagową (wersja bezglutenowa) była świetna. Wręcz soczysta, świetnie przyprawiona. Naprawdę dobra - udało się uniknąć suchego kawałka mięcha jak to zazwyczaj bywa z kurczakiem. Cena? 26 zł, czyli nie mało. Na taki wydatek trzeba się przygotować - większość dań kosztuje od 22 do 35 zł. Jest jeszcze np. steak za ok. 50 zł. Sporo jak na Grodzisk, ale biorąc pod uwagę, że jest to jedyna znana mi knajpa w tej okolicy, która nie zabija nas nadmiernym rokoko i pizzą w menu, to o klientów jestem w miarę spokojny.
    Na koniec ocena czyli mocna 4. Dlaczego tak nisko? Zupa była bardzo zwykła, a ceny są bardzo wysokie. Tu nie może być 5, choć jest naprawdę blisko, bo sama knajpa, oferta (vege + bezglutenowe menu), obsługa i drugie danie było naprawdę dobre.



piątek, 11 lipca 2014

Okienko - Warszawa/Śródmieście

    Okienko na rogu Polnej i Oleandrów specjalizuje się w belgijskich frytkach. Jakieś trzy lata temu belgijskie frytki stały się modne - powstało kilka kiosków czy bud z tą potrawą. Nie wiem czy wszystkie przetrwały. Na pewno niektóre rozwinęły oferte bo na samych frytach nie zajedzie się daleko. Ale są wyjątki. Takim wyjątkiem jest z pewnością Okienko.
    Czym się różni Okienko od innych frytkowni? Tym, że mają własne domowe sosy. Od lekkich majonezowych przez lekko ostre do zabójców w stylu meksykańskim. Same frytki to po prostu mrożony produkt z Belgii. Wszędzie są takie same. Ale robotę robią tu domowe sosy.
   Można kupić dużą porcję za 8 zł lub małą za 5 zł. Ostatnio porcje się zmniejszyły, a sosy trafiły na górę nowych opakowań. Niezbyt to praktyczne, ale trudno. Górne zdjęcie to porcja duża - dolne to mała.
    Okienko to najlepszy lokal z frytami w Warszawie. Lepszy mógłby być już tylko ten, który sam produkuje frytki. O! Znaleźliśmy niszę. Robimy interes.

5 starów.

PS. Duży plus - szybka realizacja zamówień. 

czwartek, 10 lipca 2014

C.K. Oberża - Warszawa/Śródmieście

    C.K. Oberża to już mała sieć. My byliśmy w filii przy ulicy Chmielnej, inny punkt jest też przy placu Teatralnym. A może jeszcze gdzieś? Knajpa próbuje naśladować Szwejka z placu Konstytucji. Trzeba przyznać, że idzie im nieźle. Na Chmielnej mają trzy piętra, dużą ilość kelnerów, sporo klientów i w miarę spoko wystrój niby na lata naste XX w.

     Wpadliśmy tu na niedzielną  zakrapianą kolację. Co zresztą pokazuje powyższe zdjęcie. Mimo osiągnięcia pewnej ilości promili we krwi jestem w stanie ocenić Oberżę. Przynajmniej tak mi się wydaje.

     Na początek śledzik trzy smaki. Smaki dotyczą głównie cebuli. W ogóle cebula rządzi w tym daniu. Za 16 zł dostajemy trzy śledzie oraz górę cebuli w śmietanie, drugą górę cebuli w jakiejś marynacie oraz kilka ogórków. Śledzia jest jak na lekarstwo, ale porównując to do oferty np. Warszawy de Luxe, gdzie za 11 zł dostajemy jakąś marną podróbę śledzia na jeszcze bardziej marnym talerzu to porcja Oberży jest królewska. Ale z pewnością maruderzy, którzy chcą więcej śledzia od cebuli będą narzekać. No cóż - takie jest życie. Nawiasem mówiąc  - pod tą cebulę też się pije wspaniale. Śledź staje się niepotrzebny.

    Na drugą czy tam piętnastą nóżkę (wszak trzeba było pić tyle ile było cebuli) poszedł tatar. Porcja też królewska, ale jakość jak z przedwojennego Powiśla. Mięso nie powiem - świeże, ale mielone na maksa. Totalnie. Jak we wspomnianej Warszawie de Luxe. A szczerze mówiąc po tatarze za 29 zł w Oberży spodziewałem się czegoś więcej. 4 stary dla tatara. 

    Porcja rzeczywiście duża i stąd pewnie spora cena. Trudno - trzeba było znów pić tyle na ile było jedzenia.

     Kotleta Jana Bechara już niewiele pamiętam - ale mogę powiedzieć, że to zwykły kurczak z jeszcze bardziej zwykłymi frytami za 29 zł w zestawie. Dość dużo. Nie wiem czy warto - chyba nie.
    W podsumowaniu warto dodać, że kelner doliczył sobie 10% za serwis. Nie wiem jak wy, ale ja tego nie lubię. Serwis powinien być wliczony w cenę dań. A żeby totalnie pogrążyć Oberżę dodam, że wybór piw jest fatalny - tylko Kompania Piwowarska. Żenada.

   Razem 3 stary z minusem - kiepski wybór piw, dobry i tani śledzik z dużą porcją cebuli (starczy do swiąt), średni ale duży tatar i totalnie zwykły kurczak za 29 zł.