sobota, 31 maja 2014

Kuchnia Pełna Niespodzianek - Jajecznica

Wszystko się zmienia, życie podlega ciągłym zmianom, nawet śniadanie może być piękne. Dlatego warto zrobić kolorową jajecznicę...

piątek, 30 maja 2014

Mezze - Warszawa/Mokotów

     Bar wegetariański Mezze znajduje się przy Różanej 1, z otwarciem na Puławską. Dla rozpoznania miejsca podpowiem, że po drugiej stronie ulicy znajduje się znany klub Regeneracja. To tyle wstępu.

   Co tu można zjeść? Dania w stylu izraelskim - pitę z falafelem albo hummus w różnych smakach i z różnymi warzywami. Dania kosztują od 10 zł do 25 zł w zależności o wielkości i wyboru. Tego dnia zamówiłem akurat pitę z falafelem za dychę. Czy warto? Warto - za cenę kiepskiego kebabu dostaję się prawdziwy, świeży falafel czyli kulki z mielonej ciecierzycy z przyprawami. Jeśli jadacie badziewny falafel w miejskich kebabach powinniście wpaść do Mezze - tu zjecie to samo danie, ale w świeżej i dobrej wersji, a nie jakieś pomyje.

    Do każdej pity sympatyczna barmanka dodaje świeże warzywa i sos. Wszystko niby gra, choć dla mnie to taki misz masz - do pity wsadza sie byle co i tyle. Nie ma w tym żadnej finezji.
    W tajemnicy powiem, że jadłem tu kiedyś hummus - jest także dobry. Warto.
     Nie pozostaje mi nic innego jak dać Mezze 5 starów. Tylko 5, bo ogólnie tego rodzaju kuchnia jest dla mnie jakby bez sensu. Fajne na przekąskę - nic więcej. Do jakości potraw nie mam żadnych zastrzeżeń - do klimatu knajpki w fajnym i schludnym pawilonie też nie. Oczywiście piątka jest dla baru szybkiej obsługi - bo jeśli ktoś chce obiad na wypasie to tu go raczej nie znajdzie.

Bar Warszawa de luxe - Warszawa/Stare Miasto

     Chyba pierwszy raz piszę o knajpce na Starym Mieście. W sumie od czasu do czasu tu bywam - widocznie nie ostatnio. Ogólnie Stare Miasto umiera na własne życzenie - nocą nie wiele się tu dzieje - mieszkańcy skutecznie wykurzają ludzi z tego miejsca.

    Bar Warszawa (mniejszy) i Warszawa de luxe (większy) na skrzyżowaniu Miodowej z Krakowskim Przedmieściem to jedno z miejsc, które parę lat temu powstało na podstawie mody na lokale w stylu "przekąski - zakąski". W sumie fajnie, bo brakowało takich miejsc.
    Początkowo było tu wszystko po 8 zł (zakąski) i 4 zł (napitki) - niestety czasy idą do przodu i teraz wszystko kosztuje odpowiednio 11 zł i 5 zł.
    W środku dość typowo - przypadkowe krzesła i stoły - niby stylizowane na przedwojenne, do tego stare stroje, radia i tapety a'la retro. To już jest nudne, ale zasadniczo mi to nie przeszkadza - knajpa jest obliczona na szybkie dania, szybkie trunki i szybkich klientów. Choć akurat Warszawa de luxe posiada stoły i można tu usiąść na dłużej. Ale nie wiem czy warto.

Jakby ktoś pytał: w weekendy organizowane są tu huczne potańcówki.

   A co można zjeść? To co zawsze: tatar, pyzy, kaszankę, pierogi i takie tam. Specjalnością lokalu jest kiełbasa po warszawsku czyli kawałki kiełbasy z cebulą w sosie musztardowym. Niezłe, ale opowiem o tym kiedy indziej, bo teraz tego nie jadłem. Zatem czas na tatar, który za 11 zł oferuje w miarę świeże mięso mielone z dodatkami. Niestety mięso jest jakby wodniste? Czy to oznacza, że je właśnie wyjęli z jakiejś marynaty wodnej przedłużającej życie mięsa i jego wagę? Oby nie. Danie jest zjadliwe, ale jasli ktoś przed chwilą jadł tatar w Warszawie Wschodniej albo w domu to tym będzie niepocieszony. To jest pewne. Generalnie z tanich tatarów ten jest jednym z lepszych - wiadomo za cenę 11 zł nie dostanie się super jakości. Zatem jak na tani tatar Warszawa de luxe może uzyskać taką samą ocenę co Meta czyli 4 stary.

   Jeszcze mam kilka słów o barmanach - niestety są średnio mili. Zazwyczaj nie uśmiechnięci i małomówni - od pana Romana dzieli ich jakieś 15 tysięcy milionów lat świetlnych. Na dodatek nie krzyczą jak już jest gotowa potrawa i twój tatar może ukraść jakiś gagatek. Tu duży minus. I jeszcze jedno - klientela. Bar jest czynny 24H i często spotykają się tu tacy ludzie, że od słuchania ich krzyków odpadają uszy, kołpaki w polonezach, kafelki ze ścian i wąsy Lechowi Wałęsie. Daję 4 stary - choć nie wiem czy nie na wyrost.


Klukovka - Warszawa/Muranów

     Znowu powracamy do Klukovki - byłem tu już kilka razy (w lutym i w styczniu). Wtedy były świetne zimowe dania. A co goście ze wschodu przygotowali na późną wiosnę? Oczywiście chłodnik. Ale nie byle jaki, bo z Azji Środkowej o nazwie Czalop. Jest biały z rzodkiewką, ogórkiem i innymi świeżymi warzywami. W smaku jest podobny do polskiego tylko nieco bardziej ostry i ... wodnisty. Zdecydowanie brakuje mu wyrazistości. Cena: 10 zł, ale porcja dość solidna.

    Inną nowością jest duży wybór piw wschodnich (w dobrych cenach od 8 zl do 12 zl) oraz gruzińskiej lemoniady z estragonem (0,5l za 8 zł). Dla mnie niestety zbyt słodka, ale z drugiej strony bardzo ciekawa smakowo - warto było ją spróbować.
   Tym razem zabrakło wyrazistości i ostrości w smaku. Klukovka to fajne miejsce - wiele potraw jest naprawdę niezłych i warto tu się od czasu czasu wybrać - tym bardziej że sezonowo serwują nowości. Zawsze ze wschodu. Tym razem mocna czwórka.


poniedziałek, 26 maja 2014

Bazar - Warszawa/Stara Praga

     Wracamy do baru Bazar na Starej Pradze przy ulicy Jagiellońskiej. Byliśmy tu w kwietniu - o tutaj relacja. Teraz pora na przekąski do wódeczki czyli tatar i śledzie.

    Tatar kosztuje 32 złote i trzeba sobie to powiedzieć od razu - nie jest tani. Ale jeśli oczekujemy dobrego dania - tańszy być nie może. Porcja jest odpowiednio duża, mięso świeże, ale niestety mielone. To duży minus za taką cenę. Mimo to potrawa była naprawdę świetna i warto tu wpaść na tatara plus dwie pięćdziesiątki. Klient wyjdzie usatysfakcjonowany. Piątka.
     Ale to nie koniec niespodzianek. Skoro powiedziało się A zamawiając tatara to trzeba powiedzieć B prosząc o śledzia. I to był strzał w przysłowiową dziesiątkę. Za 14 zł kelner przyniósł zestaw śledzi w trzech smakach: w musztardzie, oleju lnianym, z przyprawami korzennymi i suszoną śliwką. Niebo w gębie.
     Dajcie sobie spokój z tym tatarem. Zamówcie sobie dwa razy śledzie i cztery wódeczki - będzie genialnie. To na razie chyba najlepsze śledzie (w tej cenie) w Warszawie, ale muszę powiedzieć szczerze - ekspertem od śledzi nie jestem. Po prostu mi smakowały, ale może gdzieś są lepsze?
    Dodatkowym atutem Bazaru są godziny otwarcia - 24H. W związku z tym o każdej porze dnia można wpaść na dobrego śledzia lub niezły tatar. Niestety knajpą typu przekąski zakąski za 9 zł daleko do tej jakości. 6 starów z minusem (za tatar).

Inferno - Warszawa/Jelonki

     Czasem warto wybrać się na urodziny kolegi do dziwnej knajpy. Przecież gdyby nie to zaproszenie, nigdy w życiu bym tu nie trafił. Oczywiście słowo warto nie odnosi się do samej knajpy, tylko do możliwości poznania lokalu. No bo powiedzmy sobie szczerze - dziwna osiedlowa pizzeria to nie miejsce do którego chciałbym wracać. Pewnie znacie takie lokale? W zasadzie wszystkie są takie same. Nie ważne czy są na blokowisku wielkiego miasta czy na rynku powiatowego miasteczka. Zawsze są beznadziejne kolory ścian, przypadkowe stoły, ozdoby które nie są zdobne, całość jest jak z miesięcznika z lat 90.
     Jak widać tak samo jest Inferno, które znajduje się na Jelonkach w jednej z odnóg od ulicy Lazurowej. W pawilonie z lat 80. wykonanym z blachy falistej.

    Muszę przyznać, że oferta Inferno jest całkiem niezła. Oprócz pizzy są też typowe dania obiadowe, zupy, sałatki. Jest także piwo jakiejś popularnej marki, specjalnie dla mieszkańców pobliskich bloków - kibiców Legii. Im też się coś należy.

   Nie jestem fanem pizzy toteż wziąłem sałatkę z tuńczykiem i chłodnik.
    Sałatka niestety nie była jakąś rewelacją. Kawałki czegokolwiek polane majonezem. Nic ciekawego. Zjadliwe, ale kompletnie bez koncepcji. Jakby kucharz wrzucił to co miał "przecież to sałatka - nie ważny jest smak". Dlatego sałatka może siadać - otrzymuję ocenę mierną. Jedyny jej plus to cena typu kilkanaście złotych.
    Chłodnik był najjaśniejszym punktem tego dnia (oprócz jubilata rzecz jasna) - za 6 zł otrzymałem solidną porcję ulubionej zupy, wypełnioną świeżymi składnikami. Niestety chłodnik miał swoje problemy - po pierwsze był zbyt wodnisty - po prostu za mało gęsty. Po drugie brakowało mu wyrazistości - pieprz i sól od razu poszły w ruch. Mimo to trzeba uznać go za całkiem dobry, szczególnie jak na takie miejsce. Znacznie podnosi średnią za semestr oceną dobrą.
     Siedzieliśmy w Inferno dłuższą chwilę, więc ktoś zamówił także pizzę, którą udało mi się skubnąć. Niby zwykła margerita, a jednak całkiem, całkiem. Lepsza od sieciówek typu Da Grasso czy beznadziejnej TelePizzy. Czuć było niezbyt dobrej jakości ser, co mocno obniża ocenę produktu. Ale mimo to całkiem nieźle - dałbym nawet 3 z plusem.

   Reasumując - Inferno wyglądem odstrasza. Wręcz chce się od razu uciec do Muzeum Sztuki Współczesnej pooglądać coś ładnego. Na szczęście lokal nadrabia ofertą, bo oprócz jakotakiej pizzy można tu zjeść schabowego z zupą. Sałatka słaba, ale chłodnik zadziwiająco zjadliwy. Zatem 3 stary się należą. Jak na lokalną knajpkę blokową w baraku - całkiem nieźle.





poniedziałek, 19 maja 2014

Zajazd Krywań - Słostowice

    Od razu muszę przeprosić wszystkich za ciemne zdjęcia - niestety w Zajeździe Krywań panuje półmrok. Oprócz tego panował także Irkuck czyli straszne zimno. Wprawdzie  byliśmy tu 3 maja, ale temperatura oscylowała wokół 11 stopni na zewnątrz - w środku nie było lepiej.

    Zajazd Krywań to typowa góralska restauracja na trasie numer 1 na odcinku Częstochowa - Piotrków Trybunalski. Są belki, ławy, krzesła z pniaków i inne takie tam przaśne gadżety. Zazwyczaj w takich knajpach nie jest tanio, ale za to smacznie. Mniej więcej było tak również tutaj
    Zamówiłem niezbyt oryginalnie: Pomidorowa z makaronem - 10 zł oraz filet z kurczaka z buraczkami i kluskami śląskimi - 29 zł.

    Wszystko było smaczne, ale bez zachwytów. Restauracja Tatrzańska w Kobiórze bije Krywań na głowę. Pomidorowa była bardzo zwykła tylko o kilka procent lepsza od stołówkowej albo takiej z podrzędnego baru mlecznego typu Społem. Kurczak świeży i smaczny, kluski bardzo dobre, tak samo zresztą jak buraczki. Było dobrze, a spodziewałem się orgii smakowej.
    Dlatego Krywań dostaje tylko 4 stary głównie za dość duże ceny, które nie licują z dobrym, ale dość zwykłym jedzeniem. Minus także za temperaturę w środku.




Restauracja u Grubego - Wielogóra k/Radomia

     Trafiliśmy tutaj wracając z zakupów w lubelskim. Transakcja był udana - mieliśmy ze sobą Wartburga, rocznik 1966. Trzeba było to uczcić obiadem w Restauracji u Grubego na trasie numer 7 na odcinku Radom - Białobrzegi Radomskie.
    To nie jest zwykła restauracja to fabryka potraw. W wielkiej hali z blachy oprócz restauracji mieści się także market chiński. I trzeba przyznać, że pasuje tu jak nic innego. Generalnie u Grubego to knajpa, w której na raz może być organizowane siedem wesel, dwanaście komunii i chrzciny małego Stasia. Wszyscy się pomieszczą, a nawet nie będą się widzieć dzięki systemowi ohydnych ścianek. Oczywiście oprócz ścianek, stołów i krzeseł mamy do czynienia z dekoracjami typu rokoko '92 oraz błędami architekta amatora. Dajmy na to n samym środku jest wielki skalniak z czymś tam. Wygląda to strasznie i zajmuje cenne miejsce.
    Wystrój fatalny, ale to nas nie zniechęciło - jak duża knajpa to jedzenie nie może być straszne. Straszne nie było, ale zachwytów też nie odnotowaliśmy. Ot, zwykłe żarcie na trasie. I wcale nie tanie.

    Zamówiłem żurek (7 zł), grillowanego kurczaka z ziemniakami (21 zł) plus woda mineralna (4 zł). Jak już wspomniałem, otruć się nie otrułem, potrawy były poprawne. Żurek całkiem zwykły, z kiełbasą typu kwieciszewo (czyt. najtańszą), mało wyrazisty, ale zjadliwy.
    Drugie danie podobne. Kuczak świeży, niezbyt suchy co jest już dużym sukcesem. Jako dodatek zamówiłem młode ziemniaki - a byliśmy tam 1 maja. Trochę to dziwne - młode kartofle w tym okresie, ale jak są młode to trzeba je zamówić - nie ma to tamto. Nie zachwyciły mnie  - na pewno były z importu.  Właściwie nie smakowały lepiej od starych...
    Reasumując Restauracja u Grubego zachwyca typowym mazowieckim folklorem - wielka hala, krzesła przebrane w prześcieradła, złoto i muzyka disco polo w tle. Klimat nie podrobienia. Jedzenie świeże, ale bardzo zwykłe. Nic nadzwyczajnego, dlatego można się tu zatrzymać tylko wtedy kiedy chcemy mieć pewność, że nasza wizyta nie zamieni się w problemy gastryczne pierwszego stopnia. Ale jeśli chcemy zjeść coś naprawdę wyjątkowego trzeba szukać dalej.

    A! Zapomniałbym - do klimatu należy dodać zepsuty ekspres do kawy i w związku z tym dostaliśmy kawę plujkę, która jest w cenniku po 4 zł czy coś takiego. 3 stary dla Radomia.





środa, 7 maja 2014

Karczma Tatrzańska - Kobiór

    Dieta dietą, ale na majówce trzeba było jakoś przeżyć. Dlatego nazbierało się kilka ciekawych knajp z kraju. Na pierwszy rzut ta najlepsza z majówki: Karczma Tatrzańska z miejscowości Kobiór, na trasie między Katowicami a Cieszynem, a dokładnie między Tychami, a Pszczyną (czy coś takiego).
     Na pierwszy rzut oka Karczma Tatrzańska niczym nie zaskakuje, a wręcz przeciwnie raczej odpycha. Znajduje się na terenie stacji benzynowej i mimo że jest na Górnym Śląsku nazywa się Tatrzańska. No ale knajpy włoskie nie muszą znajdować się w Italii żeby serwować specjały z półwyspu apenińskiego. Gorzej, że architektura budynku naśladuje Tatry i w ogóle caly klimat góralskiej przaśności mocno mnie denerwuje.

    Tak czy siak chciałem tam pójść, bo do wizyty namawiała mnie reklama w telewizji regionalnej na Śląsku. Co jak co, ale takiego polecenia nie mogłem zignorować. Tym bardziej, że pan lektor powiedział, że Karczma Tatrzańska oferuje specjały kuchni góralskiej i śląskiej. I ten Śląsk mnie przekonał.
    Zaczęliśmy od bardzo dobrego baru sałatkowego (7 zł). A potem zamówiliśmy oczywiście żurek śląski (9 zł) oraz roladę z kluskami śląskimi (19 plus 5 za gumiklejze). Pani Fi wzięła krupniok z kapustą i z kluskami (12 zł plus pięciok za kluski).

    Co tu dużo pisać - było fest. Richtig gut - jak by powiedział ślązak. Żurek pierwsza klasa - idealnie kwaśny, dość gęsty, ze znakomita kiełbasą - miód w gębie. Choć oczywiście Żurek domowy w Bytomiu czy w Restauracji Ratuszowej  w Strzelcach Opolskich byłby lepszy. Ale naprawdę ten jest na trzecim miejscu w rankingu. W Warszawie nikt nie potrafi takiego zrobić. Nikt.
    Przepraszam za zdjęcia, ale Alcatel nie daje rady w ciemnościach.

    Kolejną potrawą był krupniok z kapustą zasmażaną. Niebo w gębie. Krupniok to śląska kaszanka. W tym wypadku smażona z kapustą. Znakomite, idealnie klejące się gumiklejze były świetnym dodatkiem do tego dania. Gumiklejze to po prostu kluski śląskie.
    Wisienką na torcie była rolada śląska z kluskami. Rozpływająca się ustach, w znakomitym sosie i zajebistymi kluskami była tym czego szukałem tego dnia na Śląsku. Lekki minus za farsz do rolady, który był zbyt mało wyrazisty i jakby zmielony. Nie wiem dlaczego, ale lubię jak z rolady wypadają całe części kiełbasy i ogórków. Tu tak nie było, choć nie rzutuje to na jakość potrawy.
    Reasumując wizytę: Karczma Tatrzańska jest git. O ile wytrzyma się przaśny styl knajpki, strój kelnerki (która nota bene była bardzo miła - jak to ślązaczka), muzykę góralską w stylu piłujemy na skrzypcach pół lasu to jedzenie po prostu jest wyśmienite. No i w miarę przystępne cenowo. Naprawdę warto.  6 starów.