sobota, 21 grudnia 2013

Cafe PRL - Warszawa/Jelonki

    Do Cafe PRL trafiliśmy przypadkowo, tak jak przypadkowo jest dobrany wystrój miejsca. Zasadniczo cieszymy się, że tam trafiliśmy - takie miejsca powinno się opisywać w National Geographic, a nie jakieś kurorty za pincet pincetów.

    Cafe PRL to jakby zwykła osiedlowa mordowania - nic ciekawego - jest telewizor, głośna muzyka, kiepski wystrój i tanie piwo. Knajpa znajduje się w starym pawilonie pośrodku blokowiska. Wcześniej była tu piekarnia, moi koledzy pamiętają jak stało się tu w kolejce by kupić bułkę wrocławską. Po wejściu myśleliśmy, że knajpka jest mała - w pomieszczeniu było kilka stolików, bar zbudowany z byle czego, a ściany były oblepione starymi gazetami. - Standard - pomyśleliśmy. Po jakimś czasie okazało się, że koło baru jest przejście do dalszej części knajpy. Nie wiem jak inni, ale ja byłem w szoku. Za ścianą było wielkie pomieszczenie (200-300 m2) z bilardem, miejscem do tańczenia i kilkoma stolikami. Była też meblościanka z komputerem, z którego puszczano muzykę na YouTube. Właścicielka pozwoliła nam nawet coś puścić, więc włączyliśmy Polish Funk - bardzo pasowało do klimatu. Po paru kawałkach przyszedł właściciel wyglądający jak przeciętny kibic Legii i stwierdził, że tego naszego nie da słuchać i włączył Szczepanika, Niemena itd. Spoko. Po eleganckim zestawie dresów, w które był ubrany ów gość myśleliśmy, że będzie gorsza muzyka.

    Kończąc opis knajpy muszę wspomnieć o kolejnej sali z ping pongiem (!) oraz jeszcze jednej, małej kameralnej w jakiejś przybudówce. Zresztą przenieśliśmy się tam po tym jak pan w dresie zaczął puszczać Cher. Oczywiście muzyka musiała być coraz głośniejsza, bo w Polsce radio musi napierdalać tak, że nie da się rozmawiać. Mała salka była dość oryginalna, bo najprawdopodobniej właścicielom skończyły się fajne gazety i ściany oblepili gazetkami reklamowymi Auchana i Media Markt oraz Super Ekspressem. Przypadkowość wszystkiego w tej knajpie była niesamowita - pod ścianą stał kawałek pleksi, ze ścian wystawały jakieś rurki, a krzesła zostały chyba zabrane ze śmietnika,

     Przejdźmy zatem  do menu. Głównym produktem w barze jest alkohol. Wóda, piwo i tyle. Duże piwo typu Królewskie kosztuje 6 zł czyli całkiem tanio. Niestety nie było żadnego piwa, które da się wypić - same Warki, Żywce i Królewskie. Zapytałem o coś do jedzenia - był żurek i śledzik. Wybrałem zupę za 5 złotych.

     Muszę przyznać, że nie była taka zła jak można było się spodziewać. Był to standardowy żurek z białą kiełbasą, której nawet było kilka kawałków. Taki standard baru mlecznego albo baru szybkiej obsługi przy trasie Warszawa - Katowice. Całkiem dobrze. Naprawdę.

    Najśmieszniejsze jest to, że żurek podano w takim samym naczyniu co stojąca na naszym stoliku popielniczka. Zresztą były dwie popielniczki - sosieterka z Pizzy Hut i talerz do zupy. Dość osobliwe podejście do podawanych potraw - marketing na wysokim poziomie.

    Duży minus należy się za możliwość palenia w lokalu - nienawidzę takich miejsc.

    Podsumowując: Cafe PRL to przypadkowy zestaw mebli, w dziwnym miejscu - całość wyposażenia wnętrz mogło kosztować jakieś 25 zł. Gazety powieszone na ścianach zamiast robić klimat oferują nam znicz za 1,35 PLN w Auchanie. Muzyka napierdala, a w barze nie ma ani jednego dobrego piwa. Do tego możesz pograć w ping ponga. Miejsce naprawdę jest dziwne, ale z drugiej strony czego się spodziewać po mordowni na blokowisku? Aha byliśmy tu zimą i nie było ogrzewania - tylko piecyki gazowe lub elektryczne - toteż dziewczyny zmarzły już po 3 minutach.

   Zasadniczo powinienem dać zero starów, ale żurek był zjadliwy, a ceny normalne. Właściciele zrobili coś z niczego i na miarę blokowiska na Jelonkach - w tym miejscu nie trzeba nic lepszego, dlatego daję jednego stara.
          Adres: Warszawa, ul. Okrętowa - obleśny PRL-owski pawilon.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz